niedziela, 5 czerwca 2016

Japońskie spojrzenie na Western, Green Blood tom 1


  Znowu łapię się na tym, że zabieram się za tytuł, który normalnie by mnie nie zainteresował (patrz Blame i sprawa Cyberpunk'u), ponieważ Western jest mi daleki, a jedyne wspomnienia jakie z nim mam, to niedzielne seanse z dziadkiem, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Podebranie kultury amerykańskiej w przypadku superbohaterów było idealnym strzałem, dlatego zainteresowany jak to będzie z Western'em, zakupiłem pierwszy tomik Green Blood'a, z myślą że może być dobrze (aktualnie mam już 3 tomy z 5). Dobrą aurę w okół tego tytułu wróżył autor (Masasumi Kakizaki), który jest autorem świetnego Rainbow'a, co widać na pierwszy rzut oka, ze względu na rysunki. Czy tytuł ten jest równie udany? Zapraszam do dalszej części, a na pewno się dowiecie!



  1865 rok zakończył w końcu Wojnę Secesyjną w Stanach Zjednoczonych, co dało wiarę mieszkańcom tego kraju, jak i całej ludzkości w odbudowę kraju i stworzenie idealnego miejsca do życia. Coś jednak nie pykło, o czym szybko przekonali się europejscy emigranci, którzy wyruszyli w podróż życia, w poszukiwaniu ziemi obiecanej. Nowy York okazał się być jeszcze gorszym miejscem, a dzielnica która skupiała emigrantów znana jako "Five Points", to najgorsze slumsy, rządzone przez miejskie gangi. Seria ma dwóch głównych bohaterów, braci pochodzących z Irlandii, którzy trafili do "Five Points", poszukując wymarzonego miejsca do życia. Luke, młodszy z nich to pracowity chłopak, który znalazł pracę w porcie za śmieszne pieniądze i mimo swojego statusu społecznego, nie narzeka na swoje obecne położenie. Brad, starszy z braci mógłby wydawać się strasznym leniuchem, co na każdym kroku potwierdza Luke, każąc mu znaleźć pracę, nie wie jednak że skrywa on mroczny sekret.


  
  Sekretem tym jest przynależność do jednego z groźniejszych i bardziej wpływowych gangów, a mianowicie "Grave Diggers". Działa pod pseudonimem "Grim Reaper", a więc nie jest byle kim, ponieważ taki przydomek może należeć tylko do jakiegoś prawdziwego kozaka. Już pierwszych scenach, możemy zauważyć że miano Ponurego Żniwiarza idealnie do niego pasuje. Zabija bez litości, a powodem może być nawet zaczepienie jego młodszego braciszka, a wtedy nawet przeciwko trójce napastników, radzi sobie doskonale. Równie dobrze rozwijającym się gangiem jest "Iron Butterflies", który posiada większą kontrolę nad dzielnicą slumsów. Motylki mają także lepszych informatorów, a każdy policjant chce być pod ich opieką. Współpraca gangów z policją opiera się na wręczaniu tygodniowych łapówek za dochowanie ciszy i możliwość robienia co się gangom żywnie podoba. Pierwszym zleceniem Brad'a, jakie dane jest nam śledzić, jest właśnie śmierć policjanta, który sprawuje pieczę nad "Grave Diggers"


  
  Marzeniem starszego z braci jest zemsta na ojcu, który opuścił ich kiedy byli jeszcze dziećmi, skazując ich na samotność w wielkim brutalnym świecie. Póki co jednak musi borykać się ze swoim głównym rywalem w gangu, którym jest synek szefa. Upierdliwy gość, który ciągle narzeka i myśli, że jeśli jego tatulek jest głową gangu, może robić wszystko. Zazdrości, że to Brad wykonuje ważniejsze misje, a sam ledwo posługuje się rewolwerem. Siedziba "Grave Diggers" jest również saloonem i domem publicznym. Jest to zbawienie dla emigrantek, które szybko chcą znaleźć pracę, a jedną z pracujących tam dziewczyn jest przyjaciółka Brad'a, z którą spędza każdą noc. Dziewczyny trzymają się razem, dlatego kiedy Kip (syn szefa), morduje podczas jednego z łóżkowych spotkań jedną z nich, Emma (przyjaciółka Brada), poprzysięga zemstę. Ironia losu wysłała Kip'a na misję, której celem jest zabicie mordercy odpowiedzialnej za dziewczynę z saloonu. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że jego aniołem stróżem podczas zlecenia ma być sam Brad. Domyślałem się jak to się skończy i właśnie tak się stało. Brad mści się w imieniu Emmy i zabija irytującego synalka, równocześnie buntując się całemu  gangowi. Kolejny tom zapowiada się ciekawie.


  
  Jak i w przypadku Rainbow'a, autorowi udało się stworzyć bardzo dobry seinen. Póki co ten pierwszy dalej wygrywa, ale to może dlatego że idealnie wpasował się w moje klimaty. Green Blood jest jednak prostym tytułem, który niczym się nie wyróżnia i szybko można domyśleć się biegu wydarzeń. Pierwszy tom ani mnie od siebie nie odrzucił, ani nie przyciągnął tak, że za wszelką cenę chcę poznać wydarzenia z kolejnego tomu. Mimo wszystko bardzo przyjemnie się go czytało, a Masasumi Kaizaki ma świetną rękę do rysunków, więc jest na czym zawiesić oko (szczególnie te dwustronnicowe rysunki, które widzicie powyżej). Zobaczymy, może kolejne tomy spowodują, że podniosę ocenę tej serii, jednak póki co mam mieszane uczucia. Jeśli jesteś fanem Westernu, to lepszego tytułu nie znajdziesz, lecz jeśli takowym nie jesteś, podchodź z dystansem, a nóż Ci się spodoba. To wszystko na dzisiaj, życzę wam miłej i ciepłej niedzieli. Do zobaczenia!

Tytuł: Green Blood
Autor: Masasumi Kaizaki
Wydawnictwo: J.P.Fantastica
Ilość stron tomu: 200
Format: A5
Moja ocena: 7/10
Link do sklepu: Tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz