poniedziałek, 30 maja 2016

Świat tysiąca kondygnacji, Blame tom 1


  W końcu przyszła pora na recenzję mangi, która w dużym stopniu wyróżnia się od innych na półce. Ten cyberpunk'owy kolos w twardej oprawie, był dla mnie nie lada wyzwaniem. Wkręcenie się w gatunek, do którego od zawsze podchodziłem sceptycznie, zajęło grubo ponad sto stron. Potem już było tylko lepiej, mimo że na każdym kroku odrzucały mnie rysunki postaci, szczególnie twarzy "ludzi" (z innymi rasami było o niebo lepiej). Skończyło się na tym, że tytuł do którego podchodziłem obojętnie, tak mnie zauroczył, że nie mogłem przestać czytać, a po zakończeniu, czułem niedosyt i po prostu chciałem więcej. Jesteście pewnie ciekawi dlaczego, dlatego zabieram was do dalszej części. Miłej lektury!



  W świecie, który od początku jest jedną wielką niewiadomą, poznajemy Killy'iego, który poszukuje "czegoś" bardzo rzadkiego. To "coś" to Gen Terminala Sieciowego, którego posiadacz może połączyć się z siecią. Nie jest on jedyną osobą, która za swój główny cel obrała odnalezienie Genu, ponieważ zajmują się też Istoty Krzemowe, rasa która poddała się mutacji. Nie są oni jego sprzymierzeńcami, a możemy to zauważyć już w pierwszym rozdziale, kiedy podczas przemierzania kolejnych poziomów, atakują go i porywają podróżujące z Killy'm dziecko. Szybko jednak dowiadujemy się, że główny bohater nie jest byle kim, a dzięki swojemu emiterowi grawitonów (coś na kształt zwykłego pistoletu), potrafi zmieść z powierzchni wszystko i wszystkich. 




 Pewnie zastanawiacie się skąd wziął się tytuł tej recenzji. Świat Blame'a składa się z nieieokreślonej liczby kondygnacji, które rozciągają się w pionie. Niektóre są niewielkie, dużo jest jednak takich, które mają rozmiar bardzo dużego miasta lub metropolii. Poznajemy wiele tajemniczych osób, jak na przykład handlarza, któremu zostaje przekazane wcześniej wspomniane dziecko (możliwe, że współpracuje on z Killy'm), a on sam potrafi z łatwością poruszać się między kondygnacjami, dzięki specjalnej windzie. Nasza podróż wraz z głównym bohaterem, pozwala poznać nam coraz to różniejsze rasy. Jedną z ważniejszych są Nadzorcy, latające stworzenia, które przypominają robactwo, a ich głównym celem jest powstrzymanie innych od dostania się na wyższe poziomy. Nie tylko one uprzykrzają życie Killy'emu, a kolejnymi stworzeniami są Likwidatorzy, którzy łudząco przypominają lalki, które w grupie potrafią wyrządzić na prawdę duże szkody.




   Samotność głównego bohatera można odczuć na każdym panelu. Znikoma ilość dialogów, dodaje klimatu i pozwala wczuć się w rolę małego człowieczka, w wielkim świecie. Killy podczas pobytu w barze znajdującym się w niewielkiej kondygnacji, dostaje wskazówkę na temat Genu Terminala Sieciowego i jego prawdopodobnego położenia. Wyrusza on w tym celu do Bryłomiasta, które przypomina ogromną metropolię, posiadającą bogate dzielnice, jak i oczywiście slumsy. Jego tożsamość zostaje odkryta i po nawiązaniu krótkiej walki trafia do pomieszczenia, przypominającego więzienie. Poznaje on tam Cibo, dziewczynę która pracowała kiedyś w dziale badań, jednak została wpędzona do lochów przez okrutnego Prezesa i aktualnie jest w stanie rozkładu. Podtrzymywana jest jednak przy życiu i informuje Killy'ego, że zna położenie Genu. Samotny bohater bierze ją ze sobą i wspólnie pozbywają się głowy Bryłomiasta, jakim jest wspomniany Prezes. Okazało się, że informacja o Genie jest fałszywa, a Cibo potrzebowała tylko emitera grawitonów, żeby zemścić się na swoim oprawcy. Dziewczyna zdobywa nowe ciało i aby zrewanżować się za pomoc, postanawia wyruszyć w dalszą podróż z Killy'm.




  Po przeczytaniu pierwszego tomu, ciężko było mi uwierzyć, że wciągnąłem się w ten świat, któremu nigdy nie dawałem szansy. Pierwszy raz spotkałem się w mandze z postacią samotnika, który od początku stronił od towarzyszy (od razu skojarzyło mi się z moją ulubioną kreskówką dzieciństwa, Samurajem Jack'iem). Uwielbiam serie, które posiadają multum ras, a także dużo ciekawych lokacji i nie spodziewałem się, że Blame mi to dostarczy. Autorowi mangi nie za bardzo wychodzą rysunki postaci, za to świetnie radzi sobie z architekturą i tłem, które można podziwiać dłuższą chwile. Znajdziecie tutaj także kolorowe strony, które są klimatyczne, jednak nie ma ich zbyt wiele. Dużym plusem jest posłowie i słowniczek, który tym razem wyróżnia się od tych, do których przyzwyczaił nas Paweł Dybała. Jest on ilustrowany, a także oprócz genezy tłumaczenia, dostajemy treściwy opis danych pojęć i postaci. Cena może trochę odstraszyć, jednak jak najbardziej polecam wszystkim, nawet tym którzy tak jak ja, nie lubują się w cyberpunk'u, ponieważ seria na prawdę mocno zaskakuje. To już wszystko na dzisiaj, cieszę się że tak szybko mogłem podzielić się z wami recenzją tego tytułu. Aktualnie zajmuje się Green Blood'em, mangą skupiającą się na westernie. Jest to jeden z nowszych tytułów od JPF'u, dlatego myślę że recenzja, która pojawi się niedługo, również was zaciekawi. Dziękuję za poświęcenie czasu i do zobaczenia!


Tytuł: Blame!
Autor: Tstutomu Nihei
Wydawnictwo: J.P.Fantastica
Ilość stron tomu: 400
Format: B5
Moja ocena: 9/10

Link do sklepu: Tutaj

5 komentarzy:

  1. Niestety jedyna moja styczność z tą bardzo przyjemną seria odbyła się poprzez skanlacje.
    Ponownie gratuluje Świetnego Gustu w wyborze tytułów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończyłeś całą serię? Jak wrażenia? :D

      Usuń
  2. Świetna recenzja! Lubię dzieła Tstutomu Niheia, wszystkie mają w sobie coś unikalnego i nie powtarzalnego. Kreska faktycznie na początku trochę odrzuca ale po paru tytułach można się do niej przyzwyczaić i docenić jej kunszt. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo! Śledzę Twojego bloga i widziałem, że posiadasz drugą mangę tego autora wydaną w Polsce. Poleciłabyś mi "Rycerzy Sidonii", jeśli spodobał mi się Blame?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że skoro spodobało Ci się "Blame" to i "Rycerze" powinny Ci przypaść do gustu. :)

      Usuń